Spała, maj
2011
Nie ma to jak
dobrze zacząć dzień. Nie dość, że zaspałam, co mi się wcześniej nie
zdarzało, to jeszcze z początku nie ogarnęłam, którego dzisiaj mamy i – co
ważniejsze – co się z tym wiąże. A potem to… potem to wpadłam w panikę. Gdy już jednak
jakoś opanowałam swoje emocje, a nawet doprowadziłam się do względnie dobrego stanu
oglądalności, czekały na mnie kolejne atrakcje. Właśnie sobie leżę. Żeby nie
było, że mam tak dobrze, to uściślę ów zdanie – leżę na posadzce. Zimnej
posadzce. I chyba nawet troszkę brudnej. A najlepsze, że znajduje się ona w
holu recepcji spalskiego ośrodka szkoleniowego, gdzie zawsze kręcą się jacyś
ludzie. I ci oto ludzie są świadkami mojego upadku – w dosłownym, jak i
metaforycznym znaczeniu ów zdania. Jakby tego było mało, to jeszcze na własne
oczy widzą, jak się kompromituję. Totalnie. Na całej linii. Bo najlepsze w tym wszystkim jest
to, że… nie leżę sobie sama. Właśnie zostałam przygnieciona przez ciało
jakiegoś wielkoluda, ot co.
No, lepszego poranka
sobie wymarzyć nie mogłam!
- O Boże,
przepraszam! Tak strasznie przepraszam! – wyjąkał ów jegomość, którego twarz znajdowała
się teraz naprzeciwko mojej twarzy, dzięki czemu udało mi się wyczytać, że przejął
się zaistniałą sytuacją.
A przynajmniej
tak mi się zdawało, bo bliskie spotkanie mojej głowy z podłogą mogło
spowodować, że zaczęłam mylić ludzkie uczucia i reakcje…
- Bogiem jeszcze,
podkreślam JESZCZE, nie jestem – mruknęłam rozzłoszczona, ledwo łapiąc oddech,
gdyż właśnie jego łokieć wbijał mi się boleśnie w mostek i powoli udaremniał mi
normalne oddychanie.
On nie zważając
na to, że powoli czerwienieję z braku tchu, kontynuował:
- Wybacz, ale
naprawdę cię nie zauważyłem – tłumaczył się.
- Wiem, że nie mam
jakiegoś mega oszałamiającego wzrostu, ale wypraszam sobie, nie jestem
krasnoludkiem, którego można ot tak rozdeptać – zirytowałam się. – Poza tym to
mógłbyś już ze mnie zejść, bo się duszę – wysapałam z ledwością.
Brak powietrza
nie był raczej spowodowany moją złością na niego, a niekomfortowym ułożeniem
jego ciała na moim ciele. Poza tym posadzka wbijała mi się w łopatki, a kość
ogonowa wołała o ratunek. Na szczęście – ten nadszedł zaraz po mojej uwadze,
wypowiedzianej dość ostro, jednak nie brzmiącej tak przez… przez brak powietrza.
Kiedy ów człowiek w końcu ze mnie zszedł, mogłam wreszcie zaczerpnąć powietrza
pełną piersią. I od razu zrobiło mi się lepiej. Nawet mój umysł myślał jaśniej,
dzięki czemu poznałam, kto na mnie wpadł. I nie byłam jakoś specjalnie z tego
faktu zadowolona, bowiem nie powinnam była w taki sposób poznawać swoich
współpracowników.
Tymczasem Paweł
Zatorski – bo to właśnie on, na moje nieszczęście, wylądował na mnie podczas
dzisiejszego poranka – wyciągnął przed siebie rękę, by pomóc mi wstać.
Skorzystałam z tej oferty i podniosłam się do pionu, otrzepując z kurzu. Trochę
byłam poobijana i gdyby tylko istniała taka możliwość, to zapewne nad moją
głową kręciłaby się aureola z gwiazdek – dokładnie taka, jak w kreskówkach, gdy
bohater z całej siły w coś uderzy swoją czaszką. Oczywiście, to nie było
możliwe, a do tego, jak na złość, w tym momencie staliśmy się główną atrakcją
spalskiego ośrodka szkoleniowego. Gapiów było co najmniej kilkunastu, a jeden z nich wyraźnie
był rozbawiony całą sytuacją, bo niemal krztusił się ze śmiechu. Ja jednak nie
wyglądałam na specjalnie wesołą, co chyba zauważył, bo gdy tylko posłałam mu
jedno z moich rozeźlonych spojrzeń, przybrał poważną minę i zaczął udawać, że
to nie on przed chwilą miał najlepszą z możliwych rozrywek w tym wszędobylskim
lesie.
Trochę mu to nie wyszło, jeśli mam być szczera.
- Przepraszam za
wszystko – Zatorski tymi słowami wyrwał mnie z analizowania zaistniałej w holu
sytuacji – ale naprawdę cię nie zauważyłem.
Tak właściwie to kompletnie zapomniałam, że ów koleś wciąż stoi przede mną i
nieudolnie, bo nieudolnie, ale jakoś próbuje się zrehabilitować w moich oczach.
- Już to mówiłeś
– przypomniałam mu dość oschle. – Tak właściwie to nic mi nie jest, fajnie, że
pytasz. Wy na kadrę, prawda? – szybko zmieniłam temat, nie chcąc wyjść na kompletnie
zołzowatą.
Choć chyba nie
za bardzo mi to wyszło… Trudno, przeżyję.
Powód mojego upadku i jego kompan tymczasem
pokiwali twierdząco głową, jakby w międzyczasie zdążyli się zsynchronizować, trochę
zaskoczeni z przebiegu naszej rozmowy i mojej nagłej zmiany tematu.
- W takim razie
idźcie już lepiej do recepcji odebrać klucze i się odświeżyć po podróży –
pouczyłam ich. – Spotkanie organizacyjne w auli jest za dwie godziny, macie
więc jeszcze trochę czasu, by się ogarnąć – dodałam, po czym obróciłam się na
pięcie i ruszyłam przed siebie, na górę, do swojego pokoju.
Musiałam
ochłonąć. Wyjść stamtąd, by móc w spokoju zebrać z podłogi resztki swojej
godności. I doprowadzić się do stanu względnej oglądalności, żeby nikogo nie
wystraszyć tym, co powstało na mojej głowie po bliskim spotkaniu z Pawłem
Zatorskim i podłogą, z którego na pewno będę miała pamiątkę w postaci siniaka
na tyłku.Oby tylko jednego i tylko tam.
Mam jednak nadzieję, że
nasza dalsza współpraca będzie mniej bolesna, bo inaczej będę miała siwe
pasemka na moim rudym łbie szybciej niż się tego spodziewałam…
***
Och, jakże się
myliłam, mówiąc to! Ale od początku. Siedzę tu – w spalskich lasach – z dala od jakiejkolwiek cywilizacji
już ponad dwa tygodnie, a od półtora tygodnia kadra trenuje w pełnym składzie
i… nic. Kompletnie nic. Czuję się tak cholernie niepotrzebna. Jak zbędny balast
w balonie, który przy pierwszym napotkanym problemie zostanie zrzucony w dół. Snuję
się z kąta w kąt, nie wiedząc za bardzo, co mam ze sobą począć. Zastanawiam się
wciąż nad jednym i tym samym: co mam zrobić, by wbić się w tę grupę? Moja
irytacja brakiem jakichkolwiek pomysłów wzrastała z minuty na minutę, czemu
właśnie daję upust wrzucając jak leci moje rzeczy do walizki. Pakuję się i
rozpakowuję w ten sam sposób już od dwóch dni, kompletnie nie wiedząc, co mam dalej
robić. Miałam świadomość, że łatwo nie będzie. Że jestem nowa, niedoświadczona,
bez jakichkolwiek znajomości. Że będę jedyną, ba, pierwszą kobietą w tym męskim
gronie. Ale nie sądziłam, że to będzie takie ciężkie! Myślałam, że muszą się
zwyczajnie do mnie przyzwyczaić, dlatego próbowałam dać im wszystkim czas,
prosząc zaniepokojonego sytuacją Andreę, by nie interweniował w mojej sprawie,
tylko robił swoje. W spokoju znosiłam ignorancję, nie wtrącałam się w nie swoje
sprawy, swoją robotę wykonywałam po cichu, nie oczekując laurek i oklasków, ale
ludzie, tak dalej być nie może! Ja tu nie wytrzymam jako totalny odludek!
Czara goryczy
się przelała. Zwyczajnie nie wytrzymałam. Wypadłam z pokoju, jakby się paliło,
nawet nie zamykając za sobą drzwi. Na szczęście, tym razem obyło się bez
spotkań trzeciego stopnia z człowiekiem i podłogą, gdyż nikogo w tym momencie
na korytarzu nie było. W wielu przypadkach bowiem trwała poobiednia drzemka.
Mnie to jednak mało obchodziło, gdy z niemałym hukiem, bez jakiegokolwiek
pukania i oczekiwania na pozwolenie, wpadłam do pokoju trenerów. Najwyżej
chłopaków pobudzę, przynajmniej będą mieli świadomość, że istnieję.
Andreowie
spojrzeli na mnie zaskoczeni, żaden z nich jednak nie skomentował mojego
nagłego wtargnięcia do ich azylu. W sumie to nawet nie mieli kiedy tego zrobić,
bo nie dałam im dojść do słowa.
- Ja dłużej tego
nie wytrzymam! – krzyknęłam na wstępie, chodząc po ich pokoju w tę i z powrotem. – To
jest ponad moje siły! Naprawdę, starałam się być cierpliwa. Wyrozumiała.
Znosiłam wszystko w spokoju. Chciałam dać im czas, by się do mnie
przyzwyczaili. Ale tak dłużej być nie może, bo zwariuję. Ja nie umiem być
odludkiem!
- Inga… możesz
jaśniej? – spytał Gardo, wciąż nie bardzo ogarniający, o co mi się teraz rozchodzi.
- Najgorsze jest
to, że oni nawet nie chcą mnie poznać! – kontynuowałam, ignorując pytanie
drugiego trenera. – Nie oczekuję wiele, naprawdę, ale czy nie mogliby wykazać się
choćby odrobiną dobrej woli? Ja się staram, a oni co?
- Mówiłaś, że
mamy nie interweniować… – przypomniał mi Anastasi, spoglądając na mnie znad
jakiś papierów.
- I dalej tak
twierdzę! – potwierdziłam to żywo. – Po prostu nie sądziłam, że to będzie takie
trudne… – westchnęłam ciężko, siadając na jednym z łóżek i chowając twarz w
dłoniach.
- Może jednak
mam porozmawiać poważnie z chłopakami? – spytał AA, spoglądając na mnie z
troską i odkładając kartki na stół.
Dobrze wiedziałam,
że w ten sposób trener próbuje mi pomóc, bo widzi, jak mi jest ciężko to znosić, ale tę
sprawę musiałam załatwić sama. Czułam, że jego interwencja bardziej by mi
zaszkodziła niż pomogła. Udowadniałoby im tylko to, że nie umiem sobie radzić w
stresowych sytuacjach, a tak przecież nie było. Do tego wzmogłoby to ich
domysły, które rozprzestrzeniały się za moimi plecami bardziej niż wirus grypy
w przedszkolu Adasia.
- Nie, trenerze…
ale jeśli trener chce mi pomóc, to… czy mógłby trener zwołać dzisiaj po kolacji
nadzwyczajną naradę w auli? – spytałam, patrząc na niego z nadzieją. – Będą
myśleli, że trener coś od nich chce, to przyjdą, a wtedy ja z nimi pogadam.
Muszę to sama załatwić. Raz, a porządnie – powiedziałam hardo, w końcu wpadając na idealne rozwiązanie.
- Ok, bella,
będzie jak chcesz – odpowiedział trener bez jakiegokolwiek namysłu, jakby ufał
mi stuprocentowo.
- Grazie mille –
odpowiedziałam z uśmiechem i złapałam za klamkę. Zanim jednak stamtąd wyszłam... – A
jeśli to nie poskutkuje, to pakuję się i jutro wyjeżdżam – dodałam, po czym
szybko zamknęłam za sobą drzwi, by nie słyszeć jakiegokolwiek sprzeciwu z ich strony.
Decyzja bowiem
zapadła. I była nieodwołalna.
***
Siedziałam w
auli i ze spokojem spoglądałam, jak pomieszczenie powoli wypełnia się tymi
wielkimi ludźmi, którzy przez ostatnie dni cholernie irytowali mnie tym, że kompletnie
mnie nie dostrzegają, mimo że tak bardzo się staram, aby było im tu dobrze. Nie
czułam strachu. Nie bałam się ich, a tym bardziej ich reakcji na moje słowa.
Tak właściwie, to tylko czekałam na moment, w którym wreszcie wyleję na nich
całą nagromadzoną w środku mnie żółć, a później… później może się dziać, co chce. Mogę nawet w tej chwili wziąć walizkę do ręki i wyjechać
najbliższym pociągiem, jakim tylko się da, zostawiając to wszystko totalnie za
sobą. Decyzja leży tylko w ich rękach i jeśli taka będzie ich wola, to tak się stanie. Zrobię to jednak ze świadomością, że łapałam się wszystkiego, aby
wykorzystać daną mi szansę, aby nigdy nie mieć do siebie pretensji o ten okres
mojego życia. Byłam niesamowicie zdeterminowana i utwierdzona w
przekonaniu, że dobrze robię.
Bo tak właśnie było.
Kiedy wszyscy w
końcu weszli do środka i zajęli swoje miejsca, Andrea – który do tej pory
siedział obok mnie, by okazać mi tym swoje wsparcie, mimo że tego od niego nie
oczekiwałam – bez słowa wstał, poklepał mnie po ramieniu i wyszedł, zostawiając
mnie z nimi sam na sam, tak jak tego chciałam. Ich zdziwione miny i
zdezorientowane spojrzenia, odprowadzające trenera do drzwi, idealnie pokazywały, że nie
tego się spodziewali po tym spotkaniu.
No cóż, moja
droga, show must go on.
- Witajcie –
wzięłam głęboki oddech i zaczęłam ze spokojem, będąc niezwykle opanowaną. – Po waszych minach wnioskuję,
że jesteście trochę zdezorientowani obrotem spraw, ale zaraz wszystko wam
wyjaśnię. To spotkanie zostało zorganizowane na moją prośbę, ponieważ muszę z
wami poważnie porozmawiać. Niczego wielkiego od was nie oczekuję, mam jedynie
nadzieję, że zechcecie mnie wysłuchać, a później możecie znów robić, co wam się
żywnie podoba.
Chłopcy
wyglądali, jakby pierwszy raz widzieli mnie na oczy. I chyba byli zaskoczeni
tym, że umiem mówić. I że robię to w ich kierunku, i w ich języku.
- Może na
początek się wam przedstawię, albowiem po waszym ostatnim zachowaniu wnioskuję,
że mnie nie znacie – kontynuowałam, niezrażona ich minami. – Nazywam się Inga
Cassano i jestem w tym roku kierownikiem waszej drużyny. Mówię waszej, a nie
naszej, ponieważ… nie czuję się jej częścią. Odnoszę wrażenie, że wy sami nie
chcecie, abym nią była. Wiem, że nie mam żadnego doświadczenia na tym polu, że
jestem tu nowa, że mnie nie znacie i że JESTEM KOBIETĄ, ale to nie uprawnia was
do oceniania mnie po pozorach. Trener, prezes i cały sztab obdarzył mnie
zaufaniem i liczyłam po cichu na to, że z wami będzie podobnie, że przynajmniej
zechcecie mnie poznać. Nie chodzi mi o przyjaźnie aż po grób, tylko o normalną
współpracę. Próbowałam dać wam czas, żebyście się do mnie przyzwyczaili, ale…
dłużej tego nie zniosę. Musicie wiedzieć, że nie umiem być odludkiem, że jestem
gadatliwa i towarzyska, więc jeśli jeszcze kilka dni spędzę tak, jak to robiłam do tej pory, to zwyczajnie zwariuję. Dlatego postanowiłam się z wami rozmówić. Raz, a porządnie. Jeżeli nie chcecie mnie w drużynie, ok, zrozumiem. Będzie mi trochę przykro, że
nawet nie daliście mi szansy, ale spakuję się i wyjadę, a wy będziecie mieli
święty spokój. Żadnej marudnej baby na waszym terenie już więcej nie będzie. Zanim jednak to zrobię
pragnę wyjaśnić wam kilka kwestii. Otóż wszystkie prośby, jakie do tej pory
kierowaliście do trenerów, do sztabu odnośnie organizacji tego zgrupowania
wykonałam ja. Nie oni, bo to nie jest ich zadanie. Zawracaliście im tylko
niepotrzebnie głowę, zamiast od razu przyjść z tym do mnie. Ja naprawdę nie gryzę –
uśmiechnęłam się przyjaźnie. – Druga sprawa, która bardzo mnie boli, to to, co
o sobie słyszę za plecami. Ja naprawdę rozumiem dobrze po polsku mimo włoskiego
nazwiska i wszystko do mnie prędzej czy później dociera drogą pantoflową. Pragnę
więc teraz ukrócić te wszystkie plotki i spekulacje. Nie jestem spokrewniona z
trenerem, prezesem ani z nikim ze sztabu. Tak właściwie jestem tu trochę z
przypadku. Przypadkiem moja siostra dowiedziała się, że szukają osoby z
perfekcyjną znajomością włoskiego, przypadkiem to ja zostałam tłumaczem
trenera, gdy przyleciał po raz pierwszy do Polski, by podpisać umowę. Byłam też
jego przewodnikiem podczas jego drugiego przylotu, gdy oglądał mecze z trybun.
To miało być jednorazowe zlecenie, ale… trener zdecydował inaczej. Tak mu się
ze mną dobrze pracowało, że nalegał na związek, abym została członkinią jego
sztabu. Mimo ich niechęci, zgodzili się. Jestem jednak na okresie próbnym. Liga
Światowa nią jest. Jeśli się sprawdzę, zostanę na stałe w reprezentacji trenera
Anastasiego. Jeśli jednak wy mnie nie chcecie, nie mam zamiaru wam przeszkadzać
i sama zrezygnuję. A mówię wam to wszystko, ponieważ chcę, abyście podjęli
decyzję najlepiej jak najszybciej. Ta reprezentacja jest przede wszystkim wami i to wy macie czuć się w
niej dobrze. A jeśli ja wam to udaremniam, to jako osoba, która ma dbać o
wasz komfort, zrezygnuję dla waszego dobra. Bez jakiegokolwiek żalu. Bez jakiegokolwiek problemu. Nie znam was.
Tak właściwie większość waszych nazwisk poznałam miesiąc, może dwa miesiące temu.
Niewiele o was wiem, umiem tylko was rozpoznawać i dopasować do pozycji na boisku. Nic więcej, ponieważ to mi do
niczego nie było potrzebne. Chciałam was poznać tutaj, od początku, bez żadnej
wyrobionej wcześniej opinii. Ale to musi wyjść od obydwóch stron. Jeżeli wy
tego nie chcecie, ja sama nic na to nie poradzę, choćbym wypruwała sobie żyły i stawała na rzęsach. To
spotkanie jest więc naszą ostatnią szansą na bliższe poznanie się i dlatego
możecie mnie pytać, o co chcecie, a ja wam szczerze odpowiem. A jeśli nie
chcecie, to wyjdę i już nie wrócę...
Byłam cholernie
dumna. Z siebie i z mojego opanowania. Było tak, jak miało być. Tak, jak wyobraziłam to sobie w głowie. Powiedziałam
wszystko, co chciałam im powiedzieć. Teraz pałeczka jest po ich stronie. Zobaczymy, co zrobią.
_____________________________________________
Nie wiem, czy
czekaliście, czy też nie, ale… dobry wieczór, Inga Cassano wkracza do gry.